Gdy wprowadziliśmy się do domu na wsi, najpierw ucieszyłam się z okien wychodzących wprost na las. A potem z drewnianych podłóg. O tak – drewno na podłodze było moim długoletnim marzeniem. W licznych mieszkaniach, które wynajmowaliśmy, a później już we własnym mieliśmy plastikowe panele podłogowe. Te kilkanaście lat temu po1. nie było aż tak dużego wyboru paneli jak dziś – to po pierwsze. A po drugie – ich jakość pozostawiała wiele do życzenia. I jak łatwo się domyśleć – nie byłam z nich zadowolona. Dziś sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej, ale i tak – zdecydowałabym się raczej na drewno, albo w grę wchodziłaby właśnie tytułowa deska barlinecka.
Ile ludzi – tyle opinii, doświadczeń, sposobów używania czy nawet dbania o swoje rzeczy. Dlatego dziś nie będę się odnosiła do żadnych innych recenzji – a tylko do naszych, prawie rocznych doświadczeń. Ale zacznijmy od początku. Mimo, że w domu zastaliśmy podłogi drewniane – wymieniliśmy je jednak na wspomnianą deskę barlinecką już po kilku latach. I od razu tłumaczę dlaczego. Okazało się, że nasza podłoga została wykonana z drewna iglastego, które nie jest ani zbyt wytrzymałe, a dwa jeśli jest nieodpowiednio wysuszone, bądź użyte w nieodpowiednim momencie suszenia – pracuje potem w domu. I to jak pracuje! Szpary w naszej podłodze potrafiły mieć nawet 1 centymetr! Mogłam włożyć w nie kciuk. W pierwszym roku mieszkania poczułam ogromne zdziwienie – skąd one się tu wzięły? Zatrudniliśmy więc panów od cyklinowania podłóg, uzupełniliśmy wszystkie ubytki, zainwestowaliśmy sporo pieniędzy w najlepsze środki…i co? I tego samego roku – gdy tylko nadeszła zima i włączyliśmy ogrzewanie oraz uruchomiliśmy kominek – od razu pojawiły się spękania. Najpierw małe, potem coraz bardziej wyraźne, aż w końcu…tak, tak – szpary.
Przeczytaj cały na Green Canoe testuje Deskę Barlinecką